sty 27 2006

ODCINEK nr 2


Komentarze: 3

Rozdział 4

Dochodziła szósta. Roger porządkował papiery, które w równym tempie wyskakiwały z drukarki przy akompaniamencie jej cichego rzężenia. Kiedy drukowanie się skończyło naukowiec włożył wszystkie papiery w szara teczkę i skierował się w stronę wyjścia. Doszedł do windy - jego biuro znajdowało się na piątym piętrze dziewięciopiętrowego biurowca - i zjechał na parter. Przestronny hol urządzony był bardzo bogato i gustownie. Gdyby nie tablica wisząca nad kontuarem recepcji na pierwszy rzut oka nikt nie pomyślałby, że wszedł do Instytutu Badań Naukowych. Młoda i ładna recepcjonistka, zajmująca swoje stanowisko naprzeciw drzwi, zerknęła na Roger'a i posłała mu miły uśmiech. Odwzajemnił się tym samym i podszedł do kontuaru w celu odebrania swojego płaszcza.

- Wcześnie pan dziś wychodzi - jej delikatny głos dobiegł jego uszu.

- Mam umówione spotkanie ze znajomym, później wrócę do domu. Dawno nie spędzałem w nim należycie dużo czasu.

Claudia, bo tak miała na imię, podała mu jego płaszcz i pożegnała kolejnym miłym uśmiechem. Skierował się do wyjścia. Pogoda dopisywała. Słonce nieśmiało przebijało się przez chmury. Wiał lekki wietrzyk, ale na szczęście nie zapowiadało się na deszcz. Roger udał się na tyły budynku. Znajdował się tam parking, na którym czekał na niego brązowy mustang. Wsiadł do samochodu i włożył kluczyk do stacyjki. Przekręcił go, ale nic się nie stało. Spróbował ponownie. Żadnej reakcji. Roger zaklął i wysiadł. Nie znał się na samochodach. Wiedział, ze jeżeli zabierze się za naprawę to stan rzeczy może się tylko jeszcze pogorszyć. Postanowił zostawić samochód na parkingu i na piechotę udać się na spotkanie z Bob'em.

- Bar nie jest daleko. Kiedy będę wracał zadzwonię po pomoc i oddam samochód do warsztatu. Nie mogę uwierzyć, ze się zepsuł - pomyślał przekręcając kluczyk w zamku.

 

Rozdział 5

Droga nie była długa, ale również niezbyt ciekawa. Roger musiał przejść w pobliżu dzielnic, które w Hrooge nie były często odwiedzane przez zwykłych mieszkańców miasta. Okolice, w których znajdował się "Groofin" zamieszkane były, a raczej okupowane, przez bezdomnych i popadających lub już będących w najwyższym stanie uzależnienia od alkoholu. Cała okolica przesączona była zapachem alkoholu zmieszanego z odorem, którego pochodzenia Roger nie mógł ustalić. Zapach ten przypominał odór wyziewów z najbardziej zapomnianych ulicznych studzienek kanalizacyjnych. Do "Groofin'a" dotarł piętnaście minut spóźniony. Bob już na niego czekał.

Siedział przy stoliku, nieco w kacie lokalu. Stał przed nim kufel piwa, pusty do połowy. Roger wywnioskował z tego, że musiał czekać już od dłuższego czasu. Podszedł do swojego przyjaciela i uścisnęli sobie ręce. Zajęli miejsca po przeciwległych stronach stolika.

- Widzę, ze zmieniłeś się nieco przez te ostatnie miesiące. Straciłeś przede wszystkim punktualność, ciekawe co jeszcze wyjdzie na jaw - Bob powiedział to z nutą wesołości w głosie.

- Przepraszam za spóźnienie, samochód mi nawalił.

Podszedł do nich kelner ubrany w czarny, dokładnie ułożony i bez najmniejszego zagięcia frak. Bob zamówił następne piwo. Roger poprosił o to samo. Już po chwili prowadzili rozmowę popijając złocisty napój z pojemnych kufli.

- Wiesz, czasami cię nie rozumiem. Osiągnąłeś spory sukces i wcale nie nadałeś temu żadnego rozgłosu.

- Tym właśnie się różnimy. Ja jestem człowiekiem spokojnym i ułożonym, ty natomiast nie potrafisz obejść się bez poklasku i gadania, dobrego gadania, o twojej osobie.

- Nie zaprzeczam. Prawdziwy dziennikarz powinien się lansować i szukać rozgłosu. Uwielbiam, jak moje artykuły trafiają na pierwsze strony.

- Tak... Czy mogę domyślać się, że ściągnąłeś mnie tu w celu zrobienia kolejnego materiału na pierwsza stronę?

- Nie, lecz jeśli masz ochotę...

- Nie, dzięki - Roger z uśmiechem uczynił przeczący ruch ręką - Nie zależy mi na rozgłosie, wolę zachować to dla siebie.

- Oczywiście, nie nalegam. Nie zaprosiłem cię tu z tego powodu. Chciałem po prostu pogadać. Co u ciebie? Nie widzieliśmy się tyle czasu. Jakieś zmiany?

- Szczerze mówiąc, to tak. Moje kontakty z rodziną stały się nieco ozięble. Staram się jakoś nadrobić swoje zaległości.

- Nie dziwie się. Specjalnie cię tu wyciągnąłem. Pogadamy, zapomnisz o wyrzutach, wyluzujesz się nieco.

- Dzięki, to miłe z twojej strony. Rzeczywiście, potrzebuję się komuś wygadać. A ty? Nie znalazłeś jeszcze miłości swojego życia?

- Nie, nie mam tyle szczęścia - Bob mówiąc to unikał wzroku przyjaciela. Roger'owi wydało się, że kręci, ale postanowił nie naciskać.

Ich rozmowa toczyła się długo. Wymieniali poglądy, opowiadali sobie swoje przygody, zdarzenia z ostatnich dni. Wrócili także pamięciom do lat studenckich. Czas płynął szybko i nim się zorientowali zegarki zaczęły wskazywać godzinę dziesiątą. Roger trochę się zaniepokoił. Katharine zapewne się martwiła. Podziękował Bob'owi za spotkanie. Chciał uregulować swoją część należności, ale przyjaciel mu na to nie pozwolił.

- Skoro cię tu zaprosiłem, to nie nalegaj. Zapłacę - powiedział stanowczym lecz wesołym tonem.

Położył pieniądze pod rachunkiem i przesunął tackę, na której leżały, w stronę sztywno stojącego przy ich stoliku kelnera. Skierowali się do wyjścia. Na dworze nie było zimno. Jednak brak gęstszego rozmieszczenia latarni dawał się we znaki. Na ulicy panował mrok. Po chwili ich oczy przyzwyczaiły się do ciemności i zaczęli dostrzegać zarysy otaczających ich budynków.

- Cóż, dzięki za zaproszenie. Mam nadzieję, że spotkamy się w niedalekiej przyszłości. - Roger uścisnął dłoń Bob'a.

- Ja również nie będę się mógł doczekać. Następnym razem zaproszę cię wraz z żoną. Idziesz do domu?

- Tak. Postaram się szybko tam dotrzeć.

Jeszcze raz uścisnęli sobie dłonie. Każdy poszedł w swoja stronę. Roger szedł tą samą drogą, którą tu przyszedł. Po drodze wyjął z kieszeni telefon komórkowy. Chciał zadzwonić do domu, aby uspokoić żonę, pewnie się martwiła, że długo nie wraca. Spojrzał na wyświetlacz telefonu. Był ciemny. Nacisnął klawisz, ale nic się nie stało.

- Wyładował się, cholera. Trudno, Katharine będzie musiała poczekać, aż dojdę do domu.

Roger przyśpieszył kroku. Wszedł właśnie w jakąś ciemną uliczkę. Nikogo tu nie było, ani śladu człowieka. Roger poczuł dreszcze przebiegające po plecach. Włożył telefon do kieszeni i szedł dalej. Nagle wydało mu się, ze oprócz swoich kroków słyszy jakieś inne, nie wydawane przez jego buty. Pomyślał, że to może echo. Zwolnił nieco i nasłuchiwał. Teraz słyszał juz wyraźnie obcą parę nóg wystukujących równy rytm za jego plecami. Odgłos stał się nagle wyraźniejszy. Roger usłyszał czyjś nerwowy oddech. Przestraszył się nie na żarty. Ponownie przyśpieszył kroku, próbując dojrzeć kątem oka idącą za nim osobę. Nagle poczuł czyjś oddech na swoim karku. Chciał odwrócić głowę, ale mu się to nie udało. Uczuł ukłucie w okolicach tylnej części czaszki. Potem następne. I kolejne. Zrobiło mu się słabo. Krzyknął. Poczuł jeszcze jedno ukłucie. Tym razem w plecy. Nie wytrzymał. Upadł na chodnik. Nie mógł obrócić głowy. Ostry ból przeszywał jego ciało. Czuł jak coś tkwi w jego plecach. Później ktoś to wyszarpnął. Czekał na następny cios. Pewnie i tak nic by nie poczuł. Wydawało mu się, ze słyszy pochlipywanie. Później nie słyszał już nic. Wyciągnął się na chodniku starając się nie myśleć o bólu. Nie mógł krzyknąć, nie mógł się ruszyć. Nawet wiedział, dlaczego umiera. Nie miało to teraz większego znaczenia. Jego twarz zastygła w grymasie bezradności i zupełnego oszołomienia.

 

kryminolog : :
10 sierpnia 2011, 09:52
Mrocznie! Dobry projekt. Chcę więcej!
Sorro
26 maja 2011, 09:42
Fajne opowiadanie. Czekam na więcej.
19 sierpnia 2010, 10:18
Świetne opowiadanie;) Nie mogłam przestać czytać! Pozdrawiam

Dodaj komentarz